mi, następnie wysadził w powietrze mechanizm oraz poprzecinał przewody. Jednakże zaatakowany przez Niemców musiał spędzić na poczcie aż 3 dni zanim przybyły pozostałe siły. Tymczasem reszta batalionu powoli zbliżała się do swojego celu. Gdy doszli do parku niedaleko mostu zostali ostrzelani przez karabin maszynowy i wóz pancerny. Chcieli przedostać się nad rzekę zaciemnionymi ulicami, jednak walczyło im się na nich niezwykle ciężko. Nieraz dochodziło do walki wręcz. W końcu zostali ostrzelani z działka samobieżnego. Zapanowała panika. Udało im się jednak utworzyć obronę okrężną wokół nowoczesnego budynku szkoły. Szeregowiec James Allardyce wspomina: „ Przed sobą słyszeliśmy głosy Niemców, jęki i krzyki rannych. Nie mogliśmy się zbliżyć do mostu. W końcu poszło po linii, że szkopom udało się nas zatrzymać”. Zostali odcięci od mostu.
Reszta sił aliantów w Nijmegen znalazła się dopiero 20 września, po ataku przeprowadzonym przez czołgi Gwardii Irlandzkiej oraz część sił 82 DPD. Pozostawało jeszcze „tylko” zdobycie mostu. Plan akcji został opracowany w przeciągu zaledwie jednej nocy, na dowódcę operacji wyznaczono dowódcę 504 pułku, pułkownika Reubena Tuckera. Polegał on na tym, iż 3 batalion 504 pułku, pod dowództwem 27-letniego majora Juliana Cooka, oraz część 1 batalionu 504 pułku majora Williama Harrisona sforsują rzekę i zaatakują północny koniec mostu, a w tym samym czasie 505 pułk pułkownika Bena Vandervoota wsparty brytyjskimi czołgami zaatakuje jego południową część. Taki plan był spowodowany tym, iż generał Gavin nie chciał bezsensownie tracić, na atakach frontalnych, tak potrzebnych mu do utrzymania korytarza ludzi.
Potrzebowali jednak łodzi. Mieli je dostarczyć saperzy Gwardii. Ze względu na korki na trasie łodzie dotarły do żołnierzy na… 20 minut przed atakiem (początkowo była to godzina 13:00 ale atak przesunięto na 15:00 a i to omal nie okazało się za wcześnie). Ogółem dostarczono zaledwie 26 łodzi, zamiast obiecanych 33. Dziesięć minut przed przybyciem kruchych składanych łodzi (19 stóp długości, brezentowe boki wspierane przez drewniane żebra, głębokość maksymalna wynosiła 30 cali) atak na pozycje niemieckie rozpoczęły „Typhoony”. Niecałe 15 minut później ogień otworzyło 10 czołgów Gwardii Irlandzkiej wspartych jedną baterią artylerią 82 DPD. Miały one dać desantującym się na drugim brzegu spadochroniarzom zasłonę dymną. Żołnierze, którzy dotąd czekali 1,5 kilometra od mostu w dół rzeki, ruszyli. Początkowo mieli ogromne problemy z wejściem do łodzi które grzęzły w mule, wywracały się, kilka pod zbyt wielkim ładunkiem zatonęło, niektóre złapane przez silny prąd kręciły się
w kółko. Kapitan Carl Kappel określił to krótko: „Jeden wielki bałagan”. Gubiono wiosła, których i tak było mało, bo zaledwie 3 na jedną łódź. Spora część żołnierzy musiała wiosłować kolbami karabinów. Major Cook próbując rozładować sytuację stanął na swojej łodzi, jak kiedyś George Washington, krzycząc: „ Naprzód, żołnierze! Naprzód”.
Do przepłynięcia mieli 400 jardów (około 360 metrów) rzeki pod ciągłym ostrzałem Niemców i pociskami własnej artylerii nad głowami. Musieli także walczyć z silnym prądem, który miejscami dochodził do 6 mil na godzinę. Łodzie z załogami wylatywały w powietrze, ludzie się topili. Artyleria umilkła, „Typhoonów” nie było. To, co działo się na wodzie to było prawdziwe piekło. Porucznikowi Mulloyowi przypominało to: „Najgorsze chwile pod Anzio”. Tymczasem podpułkownik Giles Vandeleur (dowódca 2 batalionu Gwardii Irlandzkiej dowodzonej przez jego kuzyna Joe’go Vandeleura) razem z generałem Brianem Horrocksem (dowódca XXX korpusu, którego zadaniem podczas Market-Garden było dotarcie do Arnhem) i generałem Frederickiem „Boyem” Browningiem (dowódcą całej operacji M-G) patrzyli na to wszystko ze swojego stanowiska dowodzenia. „Był to straszny, naprawdę straszny widok”, wspomina Vandeleur. Żołnierze w łodziach instynktownie kulili się. Zasł
ona dymna rozwiała się, co umożliwiło artylerzystom niemieckim ostrzeliwanie każdej łodzi z osobna.
W końcu pierwsza fala 11 łodzi dotarła do brzegu. Na plaży rozpoczęto szybką organizację ataku. Sanitariusze biegali od rannego do rannego. Niemcy ciągle strzelali. „Można było stać czekając na śmierć albo ruszyć do ataku” wspominał później major Cook. Spadochroniarze ruszali w małych grupkach pod nasyp. To, co w tym momencie stało się z nimi to było coś zarazem niesamowitego jak i strasznego. Z nieopisaną wściekłością na twarzach ruszali do przodu strzelając w zapamiętaniu do Niemców ukrytych za nasypem. Zajęcie grobli zajęło im 30 minut. Saperzy jeszcze sześć razy przepływali Waal, aby przetransportować resztę ludzi. Musieli działać szybko. Gdy saperzy po wysadzeniu pierwszego desantu wracali po pozostałych generał Browning powiedział do generała Horrocksa: „Nigdy nie widziałem wspanialszej akcji”. Pierwszy rzut osłaniał te działania z niedawnych jeszcze stanowisk niemieckich. Po wygonieniu Niemców zza pierwszej przeszkody major Cook razem ze s
woimi ludźmi ruszył do dalszego ataku z niesamowitą furią. Po tym strasznym forsowaniu Waal musieli się jakoś wyładować. Nic i nikt nie był w stanie ich zatrzymać. Natomiast drużyny z dwóch kompanii (I oraz H) od razu ruszyły na most kolejowy. Niemcy stawiali opór przez kilka minut. Amerykanie wsparci przez oddziały z drugiego brzegu zajęli ten most. Pozostawał jeszcze ten drogowy, najważniejszy. Spadochroniarze Cooka na rozkaz swego dowódcy, mimo wysokich strat, ruszyli w jego kierunku. W tym samym czasie dowódca 10 dywizji pancernej SS „Frundsberg” generał Harmel obserwował te wydarzenia z bunkra w pobliżu wsi Lent. Chciał wysadzić oba mosty wbrew rozkazom Modela (niemiecki feldmarszałek, dowódca Grupy Armii „B”). Czekał aż na most wjadą czołgi brytyjskie.
Gdy 3 batalion majora Juliana Cooka podchodził do północnego podejścia mostu drogowego w Nijmegen w Huner Park i w Valkhof niedaleko południowego końca mostu grenadierzy pancerni SS walczyli o życie. W końcu musieli ulec atakom 505 pułku pułkownika Bena Vandervoota i czołgów Grenadierów Gwardii. Do niedawna jeszcze bardzo silna obrona niemiecka przestała praktycznie istnieć. Droga na most stała otworem. Na to tylko czekały cztery czołgi sierżanta Petera Robinsona, 29-letniego weterana spod Dunkierki. Mimo rozpaczliwego oporu Niemców czołgi posuwały się po moście w kierunku jego północnego końca. W czasie tego brawurowego ataku zniszczyły one dwie 88-ki stojące na północnym brzegu i starające się zatrzymać Brytyjczyków. W końcu dotarli do końca mostu. Gdy zatrzymali się, z okopów po bokach drogi zaczęli wychodzić żołnierze 3 batalionu 504 pułku. Byli spoceni, zmęczeni, ubrudzeni krwią, ale zadowoleni. Wchodzili na czołgi, ściskali je a nawet całowali. Kapitan T. Moffatt
Burriss spojrzał się na sierżanta Johnsona-dowódcę czołgów- i powiedział: „Stanowicie najpiękniejszy widok jaki widziałem w życiu”. Była godzina 19:15, most był zajęty. Major Cook przy tym ataku stracił 134 ludzi, zarówno zabitych, rannych jak i zaginionych. Po udanej operacji generał Miles Dempsey, dowódca brytyjskiej 2 Armii, podszedł do generała Gavina ze słowami: „Miło mi spotkać dzisiaj dowódcę najwspanialszej dywizji na świecie.”, po czym uścisnął mu dłoń.
Plaża, na której lądowali spadochroniarze majora Juliana Cooka przypominała słynną plażę Omaha. Wszędzie leżały ciała martwych żołnierzy, nad którymi poustawiane stały ich własne karabiny wbite w ziemię.
Mosty nie zostały wysadzone w powietrze, mimo, iż generał Harmel wydał taki rozkaz. Okazało się, że druty były poprzecinane. Jedna z wersji mówi, ze dokonał tego członek ruchu oporu, Jan van Hoof. Został on zastrzelony przez Niemców w czasie bitwy.
Mimo powodzenia ataku XXX korpus nie ruszył dalej do Arnhem. Broniąca się tam brytyjska 1 DPD uległa niemal całkowitej zagładzie. Spadochroniarze, którzy walczyli o te mosty z takim poświęceniem byli wściekli, ale nie mogli nic już zrobić.
Dzisiaj, akcja zajmowania mostów w Nijmegen przez 82 DPD, jest uważana za jedną z najlepszych akcji tego typu w historii.
Dla FkCoD Site przygotował Albinos